18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Świętochłowice: Huta Florian ma 185 lat. Oto powojenne ciekawostki na temat zakładu ARCHIWALNE FOTO

Martyna Dyszka
Huta Florian obchodzi w tym roku 185-lecie. Z tej okazji w piątek zorganizowano w restauracji Prowent seminarium, na którą zaproszono m.in. byłego dyrektora naczelnego huty Kazimierza Kucharskiego, profesorów: Wilhelma Goreckiego i Jana Grzesika. Udało nam się dowiedzieć kilku ciekawostek na temat zakładu po II wojnie światowej.

Po wojnie nie było fachowców w hucie

1945 rok był rokiem wyzwolenia. Ale żeby to się stało, trzeba było do tego odpowiednio się przygotować. – W 1944 roku powołano do ochrony zakładu tzw. Komitet Pięciu. Dane mi było rozmawiać z dwoma jego członami: Teodorem Klaputkiem i Józefem Kaplytą. Klaputek powiedział mi: „27 stycznia 1945 roku nastąpiło wyzwolenie Świętochłowic. Dzień później powołano Komitet Pięciu. Od tego dnia walczyliśmy o to, by nie wygasły piece hutnicze, nie dopuściliśmy do dewastacji i rozkradania urządzeń. Stworzyliśmy warunki do jak najszybszej i bardziej ekonomicznej produkcji w Hucie Florian” – wspomina Ryszard Derejczyk, współautor książki pt. "Huta Florian 1828-1988. Dzieje zakładu i załogi" pod redakcją Henryka Roli.

Jak opowiadał mu Józef Kaplyta, hutę po wojnie zastano w opłakanym stanie. Biura były zdewastowane, potrzebowano ludzi, którzy to miejsce by uprzątnęli, naprawili zniszczone urządzenia. – Trzeba przypomnieć, że w hucie pracowali jeńcy wojenni, było ich razem około tysiąca. I mężczyźni, i kobiety – mówi Ryszard Derejczyk.

Wśród jeńców byli m.in. Francuzi, Ukraińcy, Czesi, którzy przed wyzwoleniem uciekli do swoich krajów. Dlatego po wojnie w hucie brakowało fachowców. Komitet Pięciu napisał apel do mieszkańców Świętochłowic, by zgłaszali się do pracy. Najwięcej zgłosiło się kobiet. – W końcu nastąpiło szybkie uruchomienie produkcji, Było to trudne, bo w 1945 roku huta była zasypana śniegiem, wsad który był na hałdach, trzeba było ręcznie załadować na wagony, które na początku ciągnęły konie, a dopiero później lokomotywy wąskotorowe – dodaje Derejczyk.

I tak w marcu 1945 roku załoga huty liczyła 2,5 tysiąc osób. – W tym okresie czasu zakład dysponował koksownią, dwoma wielkimi piecami, czterema piecami martenowskimi, piecem do staliwa, trzema zespołami walcowniczymi, wydziałem taśm zimnowalcowanych, rur i wytwórnią wodoru – wymienia Derejczyk. Wydajność huty była wtedy niewielka, bo sięgała 50-60 proc. wydajności przedwojennej. Brakowało też pieniędzy, by unowocześnić wydziały. – Żeby zachęcić ludzi do pracy, budowano dom wczasowy, uprawiano 105 hektarowy majątek rolny w Łagiewnikach, powołano do życia chór, orkiestrę dętą, żłobek na 40 miejsc i przedszkole dla 80 dzieci. Budowano i remontowano domy mieszkalne, utworzono przy hucie 3-letnią szkołę przemysłową oraz średnie gimnazjum przemysłowe – mówi Derejczyk.

Finansowa kontrola huty Florian

Po II wojnie, w 1946 roku cały przemysł w Polsce został upaństwowiony. Jedyną instytucją, która miała kompetencje do pełnienia nadzoru nad tymi przedsiębiorstwami był Narodowy Bank Polski. Powstał on w 1945 roku, tak więc nie miał zbyt dużego doświadczenia i pełnej kadry. Jeden oddział NBP swoją siedzibę miał na rogu ulic Bankowej i Bytomskiej w Świętochłowicach.

W 1948 roku zatrudnił się w nim Jan Grzesik. Miał wtedy 18 lat. Pracował w dziale kredytowym, który właśnie pełnił kontrolę nad przemysłem. Dział ten nie udzielał kredytów, ale finansował przedsiębiorstwa. – Ja, jako gimnazjalista, zostałem inspektorem i dostałem pod opiekę z ramienia banku huty: Florian, Pokój, Zygmunt w Łagiewnikach i Silesia w Lipinach, a także ZUT Zgoda – opowiada prof. Jan Grzesik.

W ZUT Zgoda produkowano suwnice, mosty i maszyny górnicze

Kontrola NBP sprowadzała się wtedy do kontroli środków obrotowych i wypłat funduszu płac. – Środki finansowe to pieniądze, które każdy musi mieć. Dzisiaj mówi się o płynności finansowej, by można było kupić surowiec, sfinansować produkcje w toku, wyekspediować gotowy wyrób, opłacić pracowników, pokryć wszystkie inne wydatki i żeby normalnie, bez kłopotów mógł funkcjonować – wyjaśnia prof. Grzesik. W przypadku Huty Florian chodziło wówczas o ok. 1 mld złotych.

Choć był to okres powojenny, NBP funkcjonował wyśmienicie: pilnował inflacji i kontrolował wypływ pieniędzy z drukarni. A pieniądze były ograniczone, bo bank dając jednemu miliard, mogło nie starczyć dla drugiego 100 tys. zł. Chodziło o to, żeby środki obrotowe były realne, a nie nadmiarowe. Natomiast każdemu przedsiębiorstwu zależało na tym, by tych środków obrotowych mieć jak najwięcej. To dawało swobodę, nie zmuszało do zakładu do pilnowania obrotem pieniędzmi, pozwalało na zakupy rzeczy nawet niepotrzebnych.

– Moim zadaniem jako inspektora chodzącego do zakładów podopiecznych, było pilnowanie, aby te środki były realne, czyli należało ustalić, ile faktycznie huta środków wymaga – opowiada prof. Grzesiak. Konkretne wielkości ustalał podczas swoich inspekcji w hucie. – Siadałem w pokoju na jednym krześle, a przede mną w półkolu zasiadali: dyrektor techniczny huty, główny księgowy, zaopatrzeniowiec, energetyk i technolog. Pierwszym pytaniem było: jak duży zapas rudy musi być na składowisku wielkich pieców, by wielkie piec mógł pracować bez zakłóceń – wyjawia prof. Grzesiak.

Kontrahenci odpowiadali, że zapas musi być na 70-75 dni. Zadaniem inspektora było wykazanie, że 60 dni to zapas wystarczający. Oznaczało to 15 ilości mniej rudy zużywanej w ciągu jednej doby na składzie. To uwalniało kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt środków obrotowych mniej – mówi profesor. Jak dodaje, bank wszystko kontrolował, ale traktowano to jako wspólny interes. – Moje dociekania nie służyły temu, by wytknąć komuś błędy, tylko żeby uzyskać wolne pieniądze – wyjawia. W październiku 1950 roku Jan Grzesiak odszedł z NBP, by zająć się studiami medycznymi. Jest podwójnym profesorem i nadal pracuje w Instytucie Medycznym.

Krótko o historii huty

Huta „Bethlen-Falva” w Świętochłowicach uruchomił Karol Łazarz Henckel von Donnersmarck z linii ewangelickiej świerklaniecko-tarnogórskiej. W roku powstania zakład miał jeden wieli piec o wysokości 13 metrów, jedną pudligarnię z walcownią prętów i jeden żeliwiak. W 1940 roku hutę wydzierżawił Franciszek Winkler, osiem lat później Adolfowi Proboesowi, który na początku lat 50-tych zbankrutował.

Zadłużoną Hutę „Bethlen-Falva” przejął Gwidon Henckel von Donnersmarck na własny rachunek. Zapłacił wtedy wierzycielom niewielką sumę. Kilkadziesiąt lat wystarczyło mu na rozbudowę i modernizację zakładu. Dzięki temu w pod koniec XIX wieku produkcja koksu wzrosła czterokrotnie, surówki dziesięciokrotnie, a wyrobów walcowanych-półtorakrotnie. W 1898 roku przekazał hutę spółce Eisen-und Stahlwerk Bethlen-Falva”. W 1899 roku wybudowano trzeci wielki piec, pudligarnię zastąpiono trzema piecami martenowskimi. Oddano do użytku też walcownię średnią. W 1906 roku zarząd spółki „Biskark” (dzisiejszej Huty Batory) kupił spółkę.

A w połowie 1929 roku huta, podobnie jak inne zakłady, weszła w skład Katowickiej Spółki Akcyjnej dla Górnictwa i Hutnictwa. W 1936 roku zmieniono nazwę Falva na Florian. Przekształcenie zakładu z huty surowcowej na przetwórczą wiązało się m.in. z zamknięciem tamtejszego oddziału wielkich pieców i zlikwidowaniem stalowni martenowskiej. Dzięki temu zakład ArcelorMIttal Poland w Świętochłowicach produkuje dziś najwyższej klasy blachy stalowe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na swietochlowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto