Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stroje śląskie – wyprowadzić ze Świętochłowic! Centrum Kultury wypowiada umowy. A bez tych strojów procesje w Lipinach nie byłyby tak znane

Teresa Semik
Stroje śląskie – wyprowadzić ze Świętochłowic! Centrum Kultury wypowiada umowy. A bez tych strojów procesje w Lipinach nie byłyby tak znane.

Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Stroje śląskie – wyprowadzić ze Świętochłowic! Centrum Kultury wypowiada umowy. A bez tych strojów procesje w Lipinach nie byłyby tak znane. Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE Arek Gola
Grzegorz Stachak oddał już za darmo szafy, w których trzyma śląskie stroje. Musi też sprzedać kecki, jakle, fortuchy, kabotki. Niektóre tak piękne, że dech zapiera, ale nie ma wyjścia. Mieszkanie za małe, by je wszystkie pomieścić, a Centrum Kultury Śląskiej w Świętochłowicach właśnie wypowiedziało mu umowę najmu.

Grzegorz Stachak jest laureatem Nagrody „Zasłużony dla Miasta Świętochłowice”, a także wyróżnienia Sokoli Laur, przyznawanego za dokonania, które służą mieszkańcom Świętochłowic, a co więcej, przyczyniają się do „nobilitacji i ugruntowania pozycji miasta w regionie”.

Teraz jednak żaden świętochłowicki urzędnik nie spytał, czy choć wie, dlaczego ma miesiąc na opuszczenie miejsca, które zajmował od lat i wypełniał śląską tradycją. Kupował za własne pieniądze kolejne kabotki, korale, szlajfki i zamykał w starych szafach w wynajmowanym pokoju Centrum Kultury Śląskiej „Grota” w Świętochłowicach Lipinach. Każdy uczestnik wielkiej procesji na Boże Ciało, która rozsławiła Lipiny na cały Śląsk, jest ubrany w to, co Grzegorz Stachak zgromadził przez ten czas. A ubierze z siedemdziesiąt osób.

Lipiny pozbawiane życia

Do tego są to stroje mocno zróżnicowane, bo Ślązaczki ubierały się zgodnie z rokiem liturgicznym, za każdym razem inaczej.

– W adwent nosiły się jak w żałobie – przypomina Grzegorz Stachak. – Zresztą czarny kolor uchodził za bardzo wystawny. Jasny fartuch w radośniejszy czas podkreślał zmianę nastroju. Latem Ślązaczki ubierały się najstrojniej. Podobnie zróżnicowane nosiły chusty, niektóre ubierały tylko na Boże Narodzenie i Nowy Rok.

Wypowiedzenie umowy najmu, podpisane przez dyrektorkę Centrum Kultury Śląskiej w Świętochłowicach, Magdalenę Nowacką-Kolano, jest lakoniczne; wypowiada się umowę i... już! Należy zabrać to, co tam zgromadzono do końca maja br., ale jak i dokąd, to przecież nie jest problem urzędnika.

Grzegorz Stachak nawet nie wie, jak ta pani dyrektor wygląda. Robi swoje.

– Stroje śląskie to tylko fasada. Najfajniejsze jest to, że w tych Lipinach umieliśmy zawiązać wspólnotę kilkudziesięciu ludzi, którzy się w te stroje regularnie ubierają – mówi. – Martwimy się o siebie i wszystkich nas boli, jak komuś coś w życiu nie wyjdzie. Śmiejemy się też razem.

„Grota” stoi w samym centrum ogołoconych z życia Lipin. To dziś wymierająca dzielnica, przerażający obraz biedy i zaniedbania. Ulice, którymi idzie słynna procesja, od kościoła św. Augustyna, przypominają miejsce po katastrofie. Straszą sterty cegieł po wyburzonych czy zawalonych domach, a inne ledwo trzymają się ze starości. Więcej jest tu pozamykanych sklepów i punktów usługowych niż czynnych. Zabite są na głucho, od dawna.

– Winna jest transformacja, bo to wtedy nie zadbano o mieszkańców. Lipiny stały się enklawą, gdzie nikt sobie nie radził w życiu – mówi Daniel Beger, prezydent Świętochłowic od ponad dwóch lat.

Ale transformacja była 30 lat temu. Pozwolono tej ziemi umierać i wykluczać jej mieszkańców. „Grota”, nieremontowana i pozbawiona troski, ponura w swoim wnętrzu, wpisuje się w to zaniedbane miasto. Gdy kopalnie odeszły, pozostawiono Lipiny same sobie.

– Kiedy dotarło do mnie wypowiedzenie najmu i że muszę to wszystko zabrać z „Groty”, poczułem się jak ktoś, kto dowiaduje się o strasznej chorobie. Najpierw musi sobie w głowie poukładać, by żyć dalej – mówi Stachak. Przesuwa wieszaki z elementami strojów, wśród których jest prawdziwy rarytas: czarna spódnica z chińskiego jedwabiu, w której w latach 30. ubiegłego wieku Ślązaczka brała ślub. Otwiera pudła z chustami tureckimi, sprowadzanymi przed 90 laty z Francji. Są też fartuchy ręcznie malowane, spódnice fioletowe, bardziej współczesne.

Pierwszy raz u św. Anny

Zaczęło się od tego, że nieformalna grupa mieszkańców Lipin postanowiła uczcić 125. rocznicę pielgrzymowania parafian kościoła św. Augustyna na Górę św. Anny.

– Chcieliśmy tam pójść, jak nasi ojcowie, obleczeni w stroje śląskie, ale prawie żaden go nie miał – przypomina Grzegorz Stachak. – Większość szła w pożyczonych, ja też. Pożyczyłem go od Franka Kawki ze Starego Chorzowa. Trochę był przykrótkawy, alem się w niego wbił.

To musiało być wielkie przeżycie, bo do dziś wywołuje u Stachaka wzruszenie. Kawki z Chorzowa Starego nie znał wcześniej. Po drodze pytał ludzi, kto może mieć takie stare łachy i wskazali na niego. Zapukał do drzwi i mówi o tym wyjeździe do św. Anny. Franek nie wahał się ani chwili. Nawet nie chciał spisać Stachaka z dowodu osobistego, że mu daje ten strój na niedzielę. Uznał, że Stachak odda, nie zawiedzie.

Zabrakło jeszcze jednej jakli (kaftana kobiecego) na tę procesję, bo była albo za mała, albo za bardzo wytarta. Grzegorz Stachak pojechał w jeszcze jedno miejsce, do Dąbrówki Wielkiej (dziś część Piekar Śląskich), do chłopki od Wójcików, co się po śląsku od dawna nosiła.

– Pyta się mnie w progu, czemu w takim razie baby po tę jakle nie przyszły tylko chłopa wysłały? – przypomina Stachak. – To jej odpowiadam, że one nie umieją się dogadać. Maria Wójcikowa otwarła szrank i spytała tylko, jaka wielka ta baba, co potrzebuje jakli, i wyjęła najfajniejszą, jedwabną, po swojej ciotce. Zawinęła ją w „Gościa Niedzielnego” i też nie chciała żadnego potwierdzenia, choć wymachiwałem dowodem osobistym. „Synek, jak będziesz cyganił, to pójdziesz do piekła”, skwitowała.

Dla Grzegorza Stachaka to zaufanie, jakim go obdarzono, do dziś jest wciąż czymś niezwykłym i je pielęgnuje w sobie.

– Przyjechałem oddać te pożyczone rzeczy a Wójcikowa, rocznik 1923, już w progu wołała: – Synek godej jak tam było”.
Z Wójcikową tak się „skamracił”, że odtąd zapraszała go na swoje urodziny. Opowiedziała jeszcze o Trudzie z Dąbrówki Wielkiej, co się jej właśnie zmarło, a ona tych starych łachów ma pełno. To, co Grzegorz Stachak wziął od tej Trudy, było początkiem jego kolekcji. Jeszcze inna Ślązaczka dołożyła fartuch.

– A ten się wam podoba? – spytała Stachaka. – Chodziłam z nim „do obrazu” i wiedziałam, że będziecie mieli na niego smaka.

Stachak pracował wtedy na poczcie, był listonoszem. Za swoją wypłatę mógł sobie kupić jeden złoty łańcuszek lub dwie śląskie chusty. Kupował tylko za tzw. napiwki listonosza, bo z czegoś trzeba było żyć. Ale i tak czasem brakło mu pieniędzy w portfelu. Jak już się ludzie zwiedzieli, że ma tych strojów pełno, przychodzili, żeby kupić, albo pożyczyć. Postanowił więc zostać krawcem. Zaczął szyć stroje śląskie. Interes się kręci.

„Grota” czasowo zamknięta

Czynsz nie był wysoki, sto złotych miesięcznie, ale Grzegorz Stachak co miesiąc musiał wyłożyć tę stówkę z własnej kieszeni. Profitów z tego żadnych, prócz przeogromnej satysfakcji, że robi coś ważnego. Młodzi i starzy przychodzili do „Groty”, żeby się ubrać po śląsku na 3 Maja, 11 Listopada, na pielgrzymkę.

– Żeby się oblec w ten strój, trzeba też mieć poukładane w głowie i sercu – mówi Grzegorz Stachak, Ślązak z kwi i kości. – To część naszej tożsamości.

Czasem jeszcze ktoś powie, że będzie się „przeblykoł” w ten strój. Stachak go poprawi, że przeblyc to się możesz za wilka na karnawał, ale oblykosz strój śląski.

Gdy spotyka potem na pielgrzymkach tych, od których nabył elementy damskiej czy męskiej garderoby, słyszy: „moja mama byłaby rada, że ktoś w tym chodzi”. Bo to przecież uświęcone stroje, nie tylko tradycją.

Procesje Bożego Ciała w Lipinach są wyjątkowe. Barwy śląskich strojów podnoszą rangę tego święta i przyciągają widzów. Nad całością czuwa Grzegorz Stachak. Dba o detal, o zróżnicowanie, by elementy strojów komponowały się z czerwonym sercem Jezusa na obrazie. Teraz już wie, że musi się pozbyć części kolekcji.

– Zostawię tylko tyle, żebym mógł ubrać moją rodzinę: żonę, trójkę dzieci, jakieś ciotki – wyjaśnia.

Prezydent Świętochłowic, Daniel Beger, mówi, że „Grota” zostanie „czasowo zamknięta”, aż zostaną wyjaśnione „wszelkich wątpliwości, jakie pojawiły się w ekspertyzie straży pożarnej”. Już jego poprzednicy „pudrowali trupa”, stąd tak duża skala zaniedbań w tym budynku.

Na rok „Grotę” ma przejąć w użyczenie Centrum Integracji Społecznej, też placówka miasta, która jest niemal po sąsiedzku. Nie wiadomo, jak ten rok będzie wyglądał, bo dyrektorka Centrum Integracji Społecznej jest na urlopie, dyrekcja Centrum Kultury Śląskiej na chorobowym, a rzecznik prasowy niewiele wie i odsyła do strony internetowej. Tam nic nie ma na ten temat. Prezydent Beger też o konkretach nie mówi. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o czyjeś pieniądze.

– Czasowe zamknięcie „Groty” wiąże się z tym, że trzeba ten budynek doposażyć i dać mieszkańcom do użytkowania, żeby było przede wszystkim bezpiecznie – wyjaśnia prezydent Beger. Na pytanie o zakres robót, a przede wszystkim o pieniądze na remont, prezydent odpowiada, że… pieniędzy nie ma, ale będzie o nie zabiegał.

Wypowiedzenie najmu otrzymały wszystkie organizacje, które są w „Grocie”, nawet biblioteka.

– Zostało to zrobione w niefortunny sposób – przekonuje teraz prezydent Berger. – Będę się spotykał z wszystkimi zainteresowanymi osobami i wszystko wyjaśniał.

Głos więc mają Lipiny. Będzie to głos, który potwierdzi, bądź zaprzeczy, że na zaniedbanym Śląsku mało co się może udać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na swietochlowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto